czwartek, 4 sierpnia 2016

[4]"Ależ ona ma tyłek."

Rose spała głęboko i śniła o czymś niebywale przyjemnym, gdy nagle, silne uderzenie w twarz wyrwało ją drastycznie z objęć Morfeusza. Jej ciało nie zdążyło nawiązać logicznego połączenia z umysłem, więc w panice zamachała nogami, zaplątała się w pościel i sturlała z łóżka na twardą podłogę.
Odgarnęła z twarzy rozczochrane włosy, mrugając szybko, żeby wyostrzyć obraz. Przed nią stała Melody, ubrana w czerwoną sukienkę z krótkimi rękawami, rozszerzaną ku dołowi i kończącą się przed kolanem. Ramiona miała skrzyżowane na piersi i niecierpliwie tupała stopą, odzianą w czarną, wysoką szpilkę.
– Która godzina? – zachrypiała Rose, gdy zauważyła, że za oknem dopiero świta. – Co się dzieje?
– Jest szósta – odpowiedziała Mel i, ignorując warknięcie, które wydobyło się z ust Rose, skierowała się w stronę szafy. – W co się ubierzesz?
– Obudziłaś mnie cztery godziny przed imprezą? – wysyczała Rose, gramoląc się z podłogi. Miała na sobie swoją ulubioną piżamkę w koty, ale składała się ona jedynie z cienkiej koszulki i majtek. Chłód poranka dawał się jej we znaki, więc sięgnęła po swoją kołdrę. Melody była szybsza. Zgarnęła ją z podłogi, zanim palce Rose zdążyły musnąć powietrze wokół niej.
– Musisz pomóc w ostatnich przygotowaniach. Poza ty, uważam, że nazywanie dwudziestej piątej rocznicy zakończenia wojny „imprezą”, jest wysoce niestosowne.
– Zaraz zrobię coś bardzo niestosownego twojej twarzy, jeśli nie dasz mi pospać jeszcze przynajmniej dwóch godzin!
– Rosie, błagam. – Melody zaczynała tracić cierpliwość. – Zrób to dla mnie dobrze? Zależy mi na tym, żeby wszystko poszło jak trzeba. Nie tylko ciebie zerwałam z łóżka. Chłopcy tak nie narzekali – dodała z nutką pretensji w głosie. – Po prostu wstań, ubierz się ładnie i pomóż mi dopilnować stanowisk, okej?
Wściekłość Rose powoli mijała. Spojrzała na swoją nieznośną przyjaciółkę i z ciężkim westchnieniem ruszyła do szafy.
– Dobra. Tylko przypomnij mi w przyszłości, żebym nie pozwoliła ci organizować mojego wesela – rzuciła przez ramię.
Melody wyglądała, jakby Rose ja strasznie uraziła, ale nie skomentowała tego.
– I co miałaś na myśli mówiąc „ubierz się ładnie? – spytała ruda. Przyjaciółka spojrzała na nią, z przerażeniem i przyganą w oczach.
– Chcesz mi powiedzieć, że nie zaplanowałaś wcześniej, co ubierzesz tego dnia? – spytała, a jej głos zadrżał.
– Myślałam, że mogę po prostu ubrać szatę, jak codziennie. – Rose wzruszyła ramionami.
– Wczoraj przy kolacji przypominałam Haroldowi, że chłopcy mają ubrać szaty wyjściowe. Skąd przyszło ci do głowy, że ty nie musisz ubierać czegoś eleganckiego?
– To nie bal…
– Może i nie, ale wieczorem jest bankiet! Będzie jedzenie, muzyka i tańce. To prawie jak bal.
Rose miała na ten temat zupełnie inne zdanie, ale postanowiła zachować je dla siebie.
– To w co mam się ubrać?
– W coś obcisłego – odpowiedziała natychmiast Melody.
– Słucham? – zdziwiła się Rose. – W co konkretnie?
– Obojętnie. W obcisłych rzeczach wyglądasz zabójczo. Ta twoja figura i w ogóle.
– Ostatnio mówiłaś, że mój tyłek we wszystkim wygląda wulgarnie – przypomniała jej Rose.
– A czy to są określenia, które się nawzajem wykluczają? Oczywiście, że nie. To tylko komplementy w najczystszej postaci – powiedziała Melody i skierowała się do wyjścia. – Nie grzeb się – rzuciła przez ramię i już jej nie było.
Rose miała wątpliwości czy określenie jej tyłka „wulgarnym” naprawdę można było interpretować jako komplement, ale postanowiła odnieść się do tego pozytywnie. Upchnęła te wszystkie myśli gdzieś na tyłach swojej głowy i skoncentrowała się na wyborze ubioru. Nie chciała znowu wkurzyć Melody. Trzeba było po prostu przeżyć ten dzień, zachowując się wzorowo i zgarniając punkty dla Gryffindoru za zaangażowanie w projekt.
Rozejrzała się po ich sypialni. Łóżka jej i Melody były puste i różniły się tylko tym, że pościel Rose leżała w nieładzie, natomiast posłanie jej przyjaciółki było idealnie zaścielone. Pozostałe dwa łózka, również z kolumienkami i czerwonymi kotarami, zajmowały ich dwie współlokatorki. Jedną z nich była Cara Longbottom, dziewczyna tak serdeczna i uprzejma, że dało się z nią dogadać w każdej kwestii. Druga z dziewcząt nazywała się Jessica Fitz i niestety nie można było wypowiedzieć się o niej w takich superlatywach. Z biegiem lat, dziewczęta wypracowały całkiem sprawny system unikania się nawzajem i nie wchodzenia sobie w drogę, co pozwoliło im zminimalizować ilość kłótni.
Rose dość szybko wybrała czarną, obcisłą sukienkę. Niepewnie obejrzała się w lustrze. Wcale nie uważała, żeby wyglądała zabójczo, ale przyznała, że w istocie, jej tyłek może być obiektem zainteresowania. Postanowiła zbytnio się tym nie martwić i zdecydowała, że jeśli ktoś zasugeruje, że źle wygląda, to po prostu pójdzie się przebrać. Długie, rude włosy związała w wysoki koński ogon i wypuściła kilka loków wokół twarzy, mając wrażenie, że w ten sposób doda fryzurze jakiejś wytworności, która byłaby wskazana na taką okazję. Zrobiła sobie lekki makijaż, wsunęła stopy w czarne botki na wysokim obcasie, wzięła głęboki wdech i wyszła z dormitorium.

***

Scorpius kręcił się po Wielkiej Sali, z Mirandą Zabini drepczącą mu po pietach. Co jakiś czas widział gdzieś w tłumie Albusa, ale zawsze towarzyszyła mu Melody, a nie chciał, żeby zbombardowała go kolejnymi rzeczami, w których powinien pomóc, trzymał się wiec na dystans.
– Czy twój ojciec będzie w tym roku przemawiał? – zagadnęła Miranda, siadając. Na potrzeby dzisiejszej uroczystości, z Sali zniknęły cztery długie stoły, a zastąpiono je niezliczoną ilością okrągłych stolików. Tam, gdzie zazwyczaj siedzieli nauczyciele była teraz duża scena, ozdobiona białymi kwiatami, a na środku stała rzeźbiona mównica. Pod wrażeniem dekoracji byli wszyscy ci, którzy nie pomagali ich rozwieszać, ponieważ efekt końcowy nie stanowił takiego zaskoczenia, dla tych zaangażowanych. Girlandy białych lilii, otoczonych zielonymi liśćmi spływały ze ścian i niesklepionego sufitu. Mimo wczesnej pory, w Sali wyczarowany był półmrok, ale rozjaniały go setki światełek, fruwających po pomieszczeniu. Dawało to niesamowity efekt. Scorpius był pewien, że Melody zostanie należycie uhonorowana za swój wkład pracy.
– Chyba nie. – Scorpius wzruszył ramionami. – McGonagall nalegała, bo odpowiadał w tym roku za komitet, ale raczej nikt nie będzie chętnie słuchał kogoś, kto nie był po właściwej stronie barykady, prawda?
– Nieważne po której był stronie. Ważne jak sprzeda swoją historie. – Miranda spojrzała w stronę drzwi i natychmiast wstała. – Co. Za. Rakieta.
Scorpius podążył za jej wzrokiem i wciągnął powietrze ze świstem. W wejściu stała Rose Weasley.
– Ależ ona ma tyłek – powiedziała Miranda, wpatrując się w dziewczynę.
– Prawda? – mruknął Scorpius.
– I co to za kiecka? – dodała dziewczyna. Sukienka Rose sięgała połowy uda i przylegała do niej jak druga skóra, podkreślając cieniutką talię i zaokrąglone biodra. Miała długie rękawy, ale z tyłu była wycięta, na odcinku lędźwiowym, odsłaniając plecy pomiędzy łopatkami a pupą, ukazując również kawałek ostatnich żeber. – Chodź do mamusi – zamruczała.
Scorpius, którzy uświadomił sobie, że od kilku chwil nie oddycha, szybko przypomniał sobie jak się to robi i odchrząknął.
– Myślę, że przestraszyłabyś ją tym zaproszeniem – powiedział, odrywając wzrok od Rose i uśmiechając się kpiąco do Mirandy. Dziewczyna westchnęła ciężko.
– Sądzisz, że nie ma nawet minimalnej szansy, że jest choć trochę biseksualna?
– Zawsze jest szansa – odpowiedział Scorpius, nagle stwierdzając, że może już się zmierzyć, ze sprawami organizacyjnymi Melody. I nie miało to nic wspólnego z faktem, że Rose właśnie do niej podeszła.
– Nigdy nie znajdę kobiety mojego życia – westchnęła Miranda. – Każdą będę porównywać do Rosie Weasley, albo innej laski, u której nie mam szans.
– Ona woli „Rose” – powiedział Scorpius, nieobecny myślami. – Muszę już lecieć, zapytam czy nie potrzebują pomocy.

***

Wbrew obawom Melody, już o godzinie dziewiątej, wszystko było dopięte na ostatni guzik i mimo, że bardzo się starała, nie potrafiła się do niczego przyczepić.
– Może pójdziemy zerknąć na czwarte piętro? – zaproponowała w końcu, z irytacją spoglądając na tłumy pomocników, błąkających się bez celu po Wielkiej Sali. – Tam jest strefa rozrywki, postawiliśmy kilka tarcz do rzutek, różne konkursy gdzie można wygrać pluszaka, stoliki do grania w karty… och! – wykrzyknęła nagle, a oczy jej się zaświeciły. – Jeśli wszystko będzie w porządku, możemy zagrać, zabić czas… Może w Merlina karcianego, albo…
– Nie – przerwał jej szybko Albus, zanim zdążyła się rozkręcić.
– Absolutnie nie – zgodziła się Rose, a Scorpius i Harold wyrazili swoje zdanie potakującym kiwnięciem głowy.
– Co? Dlaczego? – spytała oburzona dziewczyna, a groźnie podkreślone eyelinerem oczy zabłyszczały złowrogo. – O co wam chodzi? Jedna mała partyjka.
– Nie gramy z tobą. Nigdy. W nic – podsumował Scorpius, zakładając ręce na piersi i opierając się o ścianę.
– Och dajcie, spokój, niby dlaczego?
– Bo ty nie potrafisz grać, od razu zaczynasz zaciekle rywalizować, walczyć i pluć jadem. Wściekasz się, neurotycznie sprawdzasz czy przestrzegamy wszystkich, najdrobniejszych zasad, a jeśli przegrywasz, to wyżywasz się i na przeciwnikach i na członkach swojej własnej drużyny… – recytowała Rose.
– Jeśli moja drużyna akurat bywa nieudolna, to nie jest moją winą, że zasługują na porządne wskazówki – przerwała jej szybko Melody. – Poza tym, dajcie spokój, nie jestem taka zła.
Zapadła bardzo wymowna cisza. Wszyscy czekali cierpliwie, wpatrując się w nią wyczekująco, próbując dać do zrozumienia Melody, że powinna się odezwać. Nic takiego nie nastąpiło.
– A co było ostatnio? – zapytała w końcu Rose, siląc się na spokój. Melody uparcie wpatrywała się w swoje buty. W końcu podniosła naburmuszony wzrok na przyjaciółkę.
– Kopnęłam cię – burknęła.
– I? – naciskała Rose.
– I Albusa.
– I?
Melody rozejrzała się bezradnie po twarzach przyjaciół, szukając pomocy, ale na wszystkich malowało się wyczekiwanie. Spuściła z rezygnacją głowę.
– I stuknęłam was głowami.
Cała czwórka przytaknęła, uzyskawszy zmierzony efekt. Rose wzięła Melody pod rękę i zaprowadziła ją na pierwsze piętro. Chłopcy powlekli się za nimi.
Rose z zainteresowaniem rozejrzała się po korytarzu. Nie odpowiadała za organizacje tej części zamku, wiec setki tablic pamiątkowych siłą rzeczy zrobiły na niej wrażenie. Ciągnęły się wokół schodów, zostawiając ścieżki dla zwiedzających, wpływały zgrabnie w pobocznie korytarze i korytarzyki, a z nich ciągnęły cię do klas. Białe tablice ozdobione złotymi, cienkimi ramkami wspominały ocalałych bohaterów, natomiast czarne z wstęgą w tym samym kolorze, przedstawiały poległych buntowników.
Rose podeszła do schodów. Na samym środku było zdjęcie sławnego-niesławnego dyrektora Hogwartu, Severusa Snape’a. Wiedziała, ze wujek Harry co roku nalegał, żeby właśnie ta rama stała na honorowym miejscu. Nieco dalej stała tablica samego Harry’ego, a wokół niego widniał obszerny tekst, opowiadający historie wybrańca i jego decydującą rolę w ostatecznym starciu. Tablica po prawej stronie przedstawiała Hermione Granger, a kolejna Ronalda Weasleya. Rose spojrzała na rodziców z mieszaniną dumy i niepewności. Nawet nie potrafiła sobie wyobrazić, jak okropnym przeżyciem musiała być wojna. Życie w ciągłym strachu i niepewności. Bitwa. Coś jej podpowiadało, że ktoś, kto nigdy nie zaznał wojny, nie jest w stanie zrozumieć, jak to było.
Po lewej stronie wujka Harry’ego, został wyróżniony profesor Longbottom. Rose spojrzała z uśmiechem na jego pyzatą, zarumienioną twarz, uśmiechającą się nieśmiało do obiektywu. Zawiesiła swój wzrok na pierwszych zdaniach teksu.

Neville Longbottom
Aktywny członek ruchu oporu i przywódca rebelii w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Wziął czynny udział w Bitwie o Hogwart, swoją odwagą ratując wiele ludzkich istnień. Odpowiedzialny za heroiczny czyn, jakim było odebranie życia wężowi Tego Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Miało to decydujący wpływ na przetrwanie czarnoksieżnika.

Rose uśmiechnęła się pod nosem i ruszyła w prawo. Zerknęła przez ramię na przyjaciół, ale wszyscy rozeszli się w przeciwnych kierunkach, szukając znajomych nazwisk. Dziewczyna mijała co jakiś czas tablice z nazwiskiem „Weasley”, ale dopiero po piętnastu minutach spacerowania, zatrzymała się przy jednej z nich. Czarnej.

Fred Weasley
Członek Zakonu Feniksa i ruchu oporu. Dzięki niemu, nawet w najmroczniejszych czasach, cierpiące ludzkie serca, zaznały śmiechu i radości. Poległ w ogniu walki, podczas Bitwy o Hogwart. Oddał życie, za lepsze jutro.

Rose przyglądała się twarzy wujka, którego nigdy nie poznała. Nie była dla niej obca, w końcu wujek George miał identyczną. Nagle jednak ogarnął ją dziwny chłód, który nasilił się, kiedy uświadomiła sobie, jak ogromna jest liczba czarnych pamiątek. Odruchowo zrobiła krok do tyłu i poczuła że wpadła na coś twardego. Odwróciła głowę.
– Długo tak za mną stoisz? – zapytała gniewnie, gdy zobaczyła stalowe oczy Scorpiusa.
– Chwilkę – wzruszył ramionami, jakby zakradanie się do ludzi od tyłu, było z jego strony zupełnie normalne. – To brat twojego ojca, prawda? – Wskazał ruchem brody na zdjecie. Rose przytaknęła, nie mogąc zrozumieć dlaczego jego obecność ją zirytowała.
– Ty, jako Malfoy, pewnie nikogo od siebie tutaj nie zobaczysz prawda? – wypaliła złośliwie, zanim zdążyła ugryźć się w język. Scorpius nie wydawał się poruszony jej słowami. Pokręcił głową, jakby rozbawiony jej ironią, a srebrno–blond włosy opadły mu na czoło. Delikatnie położył jej dłoń na plecach.
– Chodź, Rose – zachęcił ja, jednocześnie prowadząc w stronę innej klasy.
Oczywiście, nie mógł położyć dłoni na łopatkach, gdzie plecy były okryte materiałem. Musiał położyć ją na gołej skórze, w dolnej części jej pleców. Do tego nie spoczywała tam pewnie, on jej w ogóle nie trzymał, tylko… muskał. Rose najeżyła się i doszła do wniosku, że nawet jeśli nagle złapałby ją za tyłek, byłoby to o wiele skromniejsze.
Scorpius albo nie zauważył jej zmieszania, albo kompletnie nic sobie z tego nie robił. Rose ufała, że to dzięki jej wspaniałym zdolnościom maskującym. Zaprowadził ją do sąsiedniego korytarza i nagle zatrzymał się przy jednej z białych tablic.
Oczom Rose ukazała się fotografia przepięknej kobiety. Miała długie włosy, tak jasne, że wydawały się świecić własnym blaskiem. Jej duże, otoczone wachlarzem rzęs oczy, spoglądały pogardliwie spod opadających powiek. Jedynym defektem na wspaniałym obliczu, był niezbyt zachęcający wyraz twarzy. Jej duże, pełne usta były skrzywione w nieprzyjemnym grymasie. Rose zajrzała do tekstu.

Narcyza Malfoy
Kobieta nieznająca strachu. Nie lękała się spojrzeć w oczy Temu Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać i skłamać, ratując tym samym życie Wybawcy Świata Czarodziejów. Udowodniła w ten sposób lojalność, wobec walczących po stronie Światła. Rasa czarodziejów zawdzięcza jej życie i wolność.

– Kiedy Sama–Wiesz–Kto myślał, że zabił Harry’ego Pottera, kazał mojej babce to sprawdzić – powiedział Scorpius, widząc, że Rose skończyła czytać. – Ona wyczuła bicie serca i szeptem spytała go tylko, czy mój ojciec żyje. – Uśmiechnął się ironicznie. – A potem okłamała Czarnego Pana, bo jedyne czego chciała, to dostać się do zamku i zabrać go stamtąd.
Rose nigdy wcześniej nie słyszała tej historii. Zadarła lekko głowę, żeby móc na niego spojrzeć.
– To niesamowite – powiedziała, marszcząc brwi. – Jak bardzo matka kocha swoje dziecko.
Scorpius skrzywił się lekko, ale niechętnie kiwnął głową.
– Ale reszta tego tekstu to kompletna bzdura – stwierdził, stukając palcem w odpowiednią linijkę. – „Udowodniła w ten sposób lojalność, wobec walczących po stronie światła”? Udowodniła jedynie nielojalność, wobec Niego. Teoretycznie, pokazanie jak głęboko gdzieś, ma to czy Sama–Wiesz–Kto wygra, można podciągnąć pod walkę po właściwej stronie, ale to trochę naciągane. – Uśmiechnął się z przekąsem i rzucił Narcyzie Malfoy niechętne spojrzenie.
– Najważniejsze jest, że uratowała Harry’ego – powiedziała Rose. – Nieważne dlaczego to zrobiła. Żadne słowo nie mija się z prawda, bo gdyby nie skłamała, to… to byłyby mroczne czasy – dokończyła cicho. A potem nagle się rozpromieniła.
Scorpiusa bardzo wytracały z równowagi te nagłe zmiany nastroju. Spojrzał na nią, pytająco unosząc jedną brew.
– Och nie widzisz tej uroczej ironii? – spytała. Blondyn pokręcił przecząco głową. – Kiedy wujek był dzieckiem, a Sam–Wiesz–Kto próbował go zabić, jego matka oddała za niego życie. Twoja babcia chcąc ratować życie syna zaryzykowała swoje… Po prostu matczyna miłość uratowała mu tyłek więcej razy niż mogłoby się wydawać.
Scorpius uśmiechnął się pod nosem, słysząc tę dogłębną i poetycką analizę, ale nie odezwał się. Nie mogąc się powstrzymać, ponownie położył dłoń na jej plecach. Prowadząc ja w stronę Wielkiej Sali, powiedział: – Chodźmy.

***

Rose opierała brodę na dłoni i ze znudzeniem wysłuchiwała przemowy profesor McGonagall. Wcześniej mówił Harry, a po nim jej matka. W ich opowieściach kryły się emocje i poruszające historie. Dyrektorka szczerze się starała, jednak los poskąpił jej umiejętności oratorskich z prawdziwego zdarzenia.
– O Wielki Salazarze, czy ona kiedyś skończy? – jęknął Scorpius i położył głowę na stole.
– Trochę szacunku, Malfoy – warknęła Melody. Jej humor skakał w skrajności jak sinusoida. Raz pluła jadem, to znów uśmiechała się radośnie. Przygryzała wargę niemal do krwi i uaktywnił jej się tik nerwowy w postaci drgającej powieki. Sprawiała wrażenie, jakby każda sekunda była małym ziarenkiem piasku przesypującym się w klepsydrze. A do tego jeszcze, każde z tych ziarenek miało w jej głowie zaplanowaną pozycję. A jeśli nie trafią tam grze trzeba, klepsydra pęknie i nastąpi międzynarodowa zagłada. Uśmiechy dziewczyny zazwyczaj pojawiały się wtedy, kiedy orientowała się, że patrzy na nią jakiś pracownik Ministerstwa Magii, ewentualnie nauczyciel, ostatecznie przystojny chłopak.
Rose spojrzała na przyjaciółkę i widząc jak jej wargi zmieniły się w cieniutką kreskę, szybko oceniła sytuację. Westchnęła, złapała Scorpiusa za jasne włosy i mocno pociągnęła, przywracając go do pionu.
– Ała – powiedział oburzony chłopak i zaczął masować sobie tył głowy.
– Odkryłem, że potrafię spać z otwartymi oczami – powiedział Harold z zaskoczeniem, na spuszczając otępiałego spojrzenia z podium.
W końcu, kiedy profesor McGonagal skończyła mówić, wszyscy wstali i rozległy się gromkie oklaski.
Po uroczystym posiłku, Harold ruszył do drzwi, aby rozdawać gościom programy, a Melody poszła w bliżej nie określonym kierunku, prawdopodobnie aby robić dziesięć rzeczy na raz. Rose wstała ze swojego, udekorowanego białą satyną krzesła i zaczęła się rozglądać za gośćmi, za których odpowiadała. Znalazłszy w tłumie Hestię Jones, pomachała do niej, przywołując ją gestem. Dopiero potem zorientowała się, że było to bardzo nieprofesjonalne i rozejrzała się nerwowo, sprawdzając czy Melody tego nie widziała.
Scorpius i Albus nie wiedzieli co ze sobą zrobić, jako że ich jedynym zadaniem, było odprowadzenie gości do właściwych stolików. Spojrzeli na siebie bezradnie.
– Rosie, dlaczego mieliśmy tak mało do roboty? – zapytał Albus kuzynkę.
– Melody, z jakiegoś powodu, była pewna, że nawalicie nawet w tym – odpowiedziała Rose.
Scorpius prychnął, a Albus posmutniał. Bazując na maślanym wzroku, jaki się u niego pojawiał, ilekroć Mel była w pobliżu, wolał jej imponować, a nie być dla niej tym, na którym nie można polegać.
– Rose, to ty się potykasz co pięć minut i nie potrafisz rozmawiać z ludźmi – zaważył Scorpius rozsądnie. – A ona martwi się o poczciwego Albusa i mnie, wzór cnoty i odpowiedzialności?
Rose wzruszyła ramionami, nie dając się wciągnąć w rozmowę na temat swoich niedoskonałości. Albus oddalił się w stronę swojego ojca. Od odpowiedzi uratowała ją Hermiona, która właśnie pojawiła się obok i porwała Rose w objęcia.
– Dzień dobry pani Weasley – wtrącił sztywno Scorpius. Ciało Hermiony, która właśnie cmoknęła czoło córki (robiła tak, odkąd Rose była malutka i nie przestała, mimo jej protestów), napięło się na widok blondyna.
– Witam, panie Malfoy – powiedziała, maskując niechęć. – Jak panu mija rok szkolny?
– W porządku, dziękuję.
Hermiona, najwyraźniej uważając, że dopełniła niezbędnych uprzejmości, ponownie zwróciła się do córki.
– Rosie, skarbie, uważam, że jesteś zbyt młoda na tak odważną kreację – powiedziała do niej, ściszając głos, jakby poruszała jakiś wstydliwy temat. Sama miała na sobie elegancką, białą sukienkę – bombkę.
– Mamo, prawie wszystko mam zakryte i mam siedemnaście lat – odparła Rose, przewracając oczami. Rozmowę przerwała Hestia, która w końcu przedarła się przez tłum.
– Panno Weasley – powiedziała radośnie. – Cóż za miła uroczystość prawda? Proszę przekazać moje gratulacje przewodniczącej komitetu. Panie Malfoy, potrzebuje pan czegoś? – dodała oschle w stronę Scorpiusa, który nadal stał obok. Choć trzeba jej przyznać, że próbowała się uśmiechnąć.
Ktoś położył dłoń na ramieniu chłopaka.
– Czekał na mnie – wtrącił Draco Malfoy, posyłając trzem kobietom niechętne spojrzenie. – Jakiś problem?
– Skądże, panie Malfoy – odparła szybko Hermiona i opiekuńczo objęła Rose ramieniem, ciągnąc ją w drugą stronę. Zdradziły ją jedynie oczy, które błysnęły złowrogo. – Właśnie wybieramy się na zwiedzanie alej pamiątkowych.
– Życzę paniom miłego zwiedzania.
– Świetne było to żarcie, prawda, panie Malfoy? – rzuciła Rose zaczepnie, jako jedyna nie okazując skrępowania zaistniałą sytuacją. – Widzę, że posmakował panu sernik – dodała, spoglądając znacząco na jego brzuch.
Twarz Draco zachowała kamienny wyraz, ale powlekła się delikatnym odcieniem karmazynu.
               
***

– Zatańczysz, Rosie? – usłyszała nad sobą. Podniosła głowę. Przy jej krześle stał Daniel Dufrage, chłopak, którego poznała wczoraj przy dekoracach. Był ubrany w butelkowo–zieloną szatę, a jego rudawe włosy były gładko przyczesane. Zachęcającym gestem wyciągał rękę w jej stronę.
– Rose – poprawiła go, ale podała mu dłoń i wstała z uśmiechem. – Jasne.
Ruszyła na parkiet, czując jak Melody odprowadza ją wzrokiem. Daniel położył jej dłoń w talii i przyciągnął ją do siebie. Piosenka do której tańczyli była wolna i klimatyczna.
– Jak ci minął dzisiejszy dzień? – zapytał Daniel, mocno pochylając głowę, bo swoją trzymała pochyloną.
– Okej – odpowiedziała Rose, jak zwykle popisując się niezwykłymi umiejętnościami dyskursywnymi.
Przetańczyli dwie kolejne piosenki. Ostatnia była szybka, a Daniel wielokrotnie okręcał Rose i zarzucał na boki. Nieco kręciło jej się w głowie i wiedziała, że nie ma w sobie wystarczająco dużo gracji. Właśnie się zbierała, żeby powiedzieć Danielowi, że obroty jej się nie podobają, gdy wykonał jeden, bardzo widowiskowy. Rose zahaczyła obcasem o… powietrze i już po chwili leżała na plecach, obserwując gwiazdy. Zarówno te na suficie, jak i te mrugające jej tuż przed oczami.
– Rosie, nic ci nie jest? – zatroskana twarz Daniela pojawiła się nad nią i dotknęła jej włosów. Po chwili pojawiła się głowa matki, a zaraz potem Albusa, Melody i Scorpiusa.
Od zderzenia z podłogą, świat nagle wydał się jej wesolutki i kolorowy. Zachichotała histerycznie i spojrzała zachęcająco na Albusa. Ten miał dziwny wyraz twarzy i spojrzał niepewnie na Hermionę.
Czemu on się nie śmieje? Nie widzi jakie to śmieszne?
– Chyba mocno się uderzyła – mruknął zawstydzony Daniel.
– Bo nie umiesz prowadzić – rzucił lekkim tonem Scorpius. To zwróciło na niego uwagę Rose. Wyciągnęła wysoko dłoń, nie odrywając głowy od posadzki i dotknęła jego bladego policzka.
– Piękny jesteś – rzuciła rozbawiona i znów zachichotała
– Wyprowadzę ja na świeże powietrze – powiedział blondyn i powoli postawił Rose na nogi. Mina Hermiony wskazywała na to, że nie jest zachwycona tym pomysłem, ale milczała, marszcząc brwi. – Trochę odetchnie i zrobi jej się lepiej.
Wyszli na błonia. Rose paplała wesoło, początkowo kompletne bzdury, ale stopniowo zaczęła odzyskiwać normalny ton głosu i przestała niekontrolowanie chichotać. Podeszli aż do ścieżki, prowadzącej do chatki Hagrida.
– Nigdy nie widziałem z bliska, jak mieszka ten szalony gajowy – powiedział Scorpius siadając na trawie.
– Hagrid nie jest szalony – Burknęła Rose, sadzając tyłek obok niego.
– Cóż, mój ojciec opowiadał mi, że…
– Cóż, twój ojciec jest kretynem.
Scorpius uśmiechnął się lekko.
– Widzę, że wróciłaś do  bycia sobą. – Uśmiechnął się. – Nie jesteś w ogóle podobna do żadnego z rodziców – powiedział nagle, przypominając sobie dzisiejsze zajście z jej matką. – Masz tylko kolor włosów po ojcu i usta po mamie.
Rose poruszyła się niespokojnie. Fakt, że Scorpius zwrócił uwagę na jej usta, wywołał u niej podejrzaną ekscytację.
– Piegi – dodała. Chłopak uśmiechnął się i położył się na trawie, a Rose poszła w jego ślady.
– Czy twoja mama zabrała ze sobą dużo mugolskiego życia, do naszego świata, Rose?
– Och – Rose była zaskoczona tym pytaniem. – Tak, trochę. Mamy w domu komputer, w salonie stoi telewizor i tata go uwielbia. Jak byłam mała mieszkaliśmy w bloku, w mugolskiej dzielnicy, ale za dobrze tego nie pamiętam. Mama trzyma sporo sprzętu, którego nie umiem nazwać – dodała.
– A co najbardziej lubisz, z mugolskich rzeczy?
Rose znowu była zaskoczona, ale zastanowiła się tylko przez chwilę.
– Filmy.
Zachęcony Scorpius uniósł się i oparł na łokciu.
– A co to są filmy, Rose?
Tak często wypowiadał jej imię, że dla dziewczyny zaczynało brzmieć, jakby było jakimś ozdobnikiem w wypowiedzi.
Westchnęła i zamknęła oczy, myśląc o tym chwilę. Jak wyjaśnić coś takiego?
– To jest… coś jak teatr. Ale aktorzy na są ograniczeni do drewnianej sceny, można ich pokazywać gdziekolwiek, bo się to nagrywa, i każdy może obejrzeć to w identycznej wersji. Opowiadają jakąś historię.
Scorpius przetwarzał te informacje przez kilka minut. Marszczył brwi, potem jego twarz się wygładzała, a potem znowu je marszczył. Wzrok utkwił w trawniku, wiec Rose bezwstydnie przyglądała się jego zimnym oczom i długim rzęsom.
– Chyba rozumiem – powiedział w końcu. – A jaki jest twój ulubiony film, Rose?
– Mam kilka… a może nawet kilkanaście ulubionych. – Zaśmiała się.
– Wybierz jeden – naciskał. Rose zamyśliła się.
Joe Black.
– Joe Black – powtórzył. Rose przetoczyła się na brzuch, zapominając, że ma na sobie elegancką sukienką. Przypomniało jej się, gdy dostrzegła jak wzrok Scorpiusa pędzi na jej gołe plecy. – Brzmi zabawnie – powiedział, znowu spoglądając w jej oczy. – Czy to zabawny film?
– Nie. To… smutny film. Smutny i piękny. Chociaż zaśmiać też się można. Posłuchaj – powiedziała, podnosząc się, nagle zniecierpliwiona. – Jeśli chcesz, to pojedź do Albusa na ferie zimowe i niech on ci pokaże kilka filmów. Też mają telewizor.
– Wole, żebyś ty mi pokazała – powiedział, uśmiechając się łobuzersko i przechylając głowę na lewą stronę. Rose uciekła przed jego spojrzeniem i zaczęła iść w stronę zamku.
– Trzeba wracać.
Scorpius trzymał się trzy kroki za nią, gdy razem szli przez błonia.
– Rose, mogę powiedzieć ci jeszcze jedna rzecz? – rzucił. Rose nawet nie przystanęła.
– Tak?
– Pięknie dziś wyglądasz.
Zatrzymała się i uśmiechnęła do siebie szeroko.
______________________________

Witam ponownie :) Mam nadzieję, że rozdział się podoba. Jest trochę dłuższy niż poprzednie i niby dobrze mi się go pisało, ale strasznie długo się do niego zabierałam. Mam nadzieję, że przez ten czas nie zgubiłam klimatu :D
LUBIĘ KOMENTARZE :D

10 komentarzy:

  1. Jaki fajny, długi rozdział. :D
    Chyba najbardziej podobało mi się spotkanie Hermiony z Draco i końcówka, na błoniach. :)
    Ogólnie rozdział bardzo przyjemny. ^^
    I coraz bardziej lubię tego zadziornego Scorpiusa. :D
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje :D Mnie najlepiej sie pisało te dwa fragmenty o których mówisz, wiec może dlatego są najlepsze :D
      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Grubo :D nie wiem jak rodzice tej dwójki przeżyją ich bycie razem, ja nie bede miec z tym zadnych problemów :D ten Francuz jest całkiem sympatyczny,ale w porównaniu ze Scorem...porównania brak.mam nadzieje,ze Scorpse niedługo beda ogładac mnóstwo filmów. A Joe Black to faktycznie dobry film .p

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj, ta końcowa scena podbiła moje serce, heh ;)
    Widać, że Scorpius i Rose idą ku sobie... A Francuz po raz drugi poległ i wtrąca się Scorpius - idealnie xD
    A ja "Joe Black" nie oglądałam, z ciekawości sobie zobaczyłam opis filmu i z pewnością go kiedyś obejrzę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Idą idą :D a Scorpius rzeczywiście triumfuje
      "Joe Black" polecam, na mojej prywatnej liście ulubieńców również się znajduje. ;p

      Usuń
  4. Jak ja lubię takie sytuacje... Scorpius jest absolutnie zniewalający, co się będę ograniczać. A Rose niby nie zachwyca umiejętnościami oratorskimi w rozmowie z Danielem, ale jak przychodzi co do czego (czyt. profesor Malfoy), zdecydowanie potrafi się odnaleźć w sytuacji.
    Bardzo przemówił do mnie fragment o tablicach pamiątkowych, uhonorowaniu Snape'a. Przemyślenia panny Weasley również zaliczam do trafnych, a matczyna miłość jest prawdopodobnie największą, jakiej możemy doświadczyć od ludzkości.
    "Coś jej podpowiadało, że ktoś, kto nigdy nie zaznał wojny, nie jest w stanie zrozumieć, jak to było." - bardzo smutne, ale zarazem tak bardzo prawdziwe. Myślę sobie w takich momentach (tak zdarza mi się)o tych wszystkich "cierpiących", "złamanych", którzy mówią "o swoich straszliwych problemach", których tak naprawdę nie mają. Śmieszą mnie te cytaty "nie wiesz, ile przeszłam". Takim trzeba pokazywać obrazy wojny, żeby zrozumieli, co to są owe "przejścia". Prawdziwe przejścia.
    Zdecydowanie zmuszasz do refleksji, a chyba nie trzeba zaznaczać, że to bardzo dobrze o Tobie świadczy.
    Czyta się Twoje wymysły (jeśli mogę je tak nazwać) nad wyraz lekko, jakbyś sobie po prostu wracała do domu, pyk!, masz rozdział.
    A jeśli o sam rozdział w całości się rozchodzi, zdecydowanie możesz być z niego zadowolona.

    Pozdrawiam gorąco
    "Moc jest we mnie, a ja jestem silna Mocą."
    Vi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahah, zgadza sie, w przypadku profesora Malfoya umiejętnosci oratorskie Rose wyglądają nieco lepiej :D
      Cieszę sie, że moje wymysły do ciebie przemówiły ;p Zawsze mi sie wydaje, że (tak w prawdziwym życiu :D) nasze pokolenie, dorastające w takich prostych czasach nie docenia tego co ma. Niedobrze mi się robi, jak myślę o ludziach, którzy tak wyolbrzymiają swoje problemy.
      Ach, jak fajnie by było, gdybym rzeczywiscie wracała do domu i pyk, miała rozdział :D
      Cieszę sie, ze rozdzial się podoba <3

      Usuń
  5. Nie wiem czemu, ale mam słabość do opisów strojów, takie małe zboczenie. Jak widze, ze w opowiadaniu ktoś ma się elegancko ubrać to siedzę jak na szpilkach i czekam na opis! :D No ale Rose naprawdę musiała wyglądać zabójczo, nie mam co do tego żadnych wątpliwości!
    Cały opis przystrojonego zamku to coś cudownego, dokładnie mogłam sobie wyobrazić jak to wszystko wyglądało i musiało byc naprawdę piękne! Twoje opisy to prawdziwe złoto!
    No i jest wzmianka o Narcyzie. Pamietam jak czytałam Insygnia i ta scena bardzo mnie ruszyła, naprawde cieszę sie, ze znalazłam tutaj tę wzmiankę.
    To był naprawdę uroczy rozdział, bardzo, ale to bardzo mi się podobał!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tez mam slabosc do opisów strojów, w poprzednich opkach ktore pisalam wciskalam tego miliony, bo nie moglam sie opanowac xd cieszy mnie bsrdzo, ze opis przystrpjonego zamku sie udał, bo szczerze mowiac, opisy otoczenia to moja Pięta Achillesa! :D Narcyzy nie moglam sobie odpuścić :) super ze cisie podobał!

      Usuń

I jak wrażenia? :) Podziel się w komentarzu!

Najfajniejsi ludzie na świecie