poniedziałek, 18 lipca 2016

[3]"Jak barbarzyńca."

Rose ze zdumieniem stwierdziła, że świetnie się bawi. Wiedziała, że dla jej matki przesiadywanie w bibliotece było synonimem słowa „impreza”, ale zawsze miała wrażenie, że udało jej się uniknąć tej dziwacznej cechy.
– Scorpius? – zagadnęła, zatrzaskując ogromną i grubą Teorię transmutacji transsubstancjalnej. – Miałeś kiedyś w rodzinie jakiegoś wampira?
Scorpius podniósł wzrok znad swoich notatek z czwartej klasy i uniósł jedna brew, starając się ukryć irytację.
– Nie, Rose – odparł, wzdychając. Odłożył notatki i spojrzał na nią z uprzejmym zainteresowaniem. – Dlaczego pytasz?
– Och, po prostu zastanawiam się, dlaczego masz taką jasną cerę. – Rose bezwiednie wyciągnęła dłoń i delikatnie dotknęła palcami jego żuchwy. Scorpius znieruchomiał jak głaz, a ona zdała sobie sprawę z tego co robi. Zabrała dłoń.
– Cóż. – Odchrząknął. – Nie jestem pewien czy wampiry mogą się rozmnażać. Ale chyba miałem w rodzinie wilę. One też mają jasną skórę, prawda?
O tak. W to akurat Rose była jak najbardziej skłonna uwierzyć. Zerknęła na piętrzące się przed nimi książki.
– Chyba powinniśmy już sobie odpuścić na dziś. Możemy się zbierać na kolację.
– Hmm. – Scorpius wyglądał na rozczarowanego. – Skoro tak uważasz.
Wzięli po kilka książek i zanieśli je z powrotem do działu transmutacji. Scorpius odkładał je wszystkie na właściwe półki, a Rose usiadła na stoliku i obserwowała go. W soboty i niedziele wielu uczniów rezygnowało z szat i narzucało na siebie jakieś wygodne, mugolskie ubrania. Rose miała dziś na sobie sznurowane, wysokie buty, obcisłe dżinsy, t–shirt i długi, rozpinany sweter z szerokim kapturem. Czarodzieje od dawna, w sytuacjach nieformalnych, rezygnowali z szat, ale po wojnie stało się to jeszcze bardziej powszechne. Rose podejrzewała, że powodem były te wszystkie incydenty i afery związane z działalnością Voldemorta. Chaos w świecie magicznym miał duży wpływ na codzienność mugoli. Nie było sposobu, żeby zapanować nad okropieństwami, które wyrządzali Śmierciożercy, chociażby do tego stopnia, żeby ich nie krzywdzili. Poza tym, częścią planu Czarnego Pana było panowanie rasy magicznej, więc nie dbali o to, żeby magia pozostała w ukryciu. Mugole coraz częściej zauważali jakieś nieprawidłowości – dziwna mgła, mosty walące się bez powodu, śmierci, których przyczyny nie dało się wyjaśnić lub też, kiedy jednak amnezjatorom udało się coś naprawić, dziury w pamięci.
Ojciec opowiadał Rose, że kiedy już uspokoił się ten euforyczny entuzjazm, po pokonaniu Voldemorta, wszędzie pojawiły się ulotki, zachęcające do upodabniania się do mugoli. Nie dosłownie, oczywiście. Sugerowano na przykład zapoznanie się z tak zwaną elektrycznością, poznawanie literatury niemagicznych autorów czy skuszenie się na ich wspaniałe słodycze. Były to raczej drobnostki, ale w pewnym momencie zorganizowano nawet obrady,  na temat zmiany waluty. Ministerstwo robiło wszystko, żeby sprzyjać zasadom tajności, zwiększyć nacisk na utrzymanie świata czarodziejskiego w ukryciu i uśpić czujność mugoli, po ledwie zażegnanych wydarzeniach.
Większość tych, zdaniem wielu, głupot, nie utrzymało się w magicznym społeczeństwie. Rose, co prawda wiedziała co nieco o technicznych wynalazkach, ale to dlatego, że Hermiona trzymała w domu parę tych gadżetów. Nie udało jej się namówić córki do skorzystania z komputera, ale za to Ron zakochał się w telewizji. Był uzależniony od meksykańskich telenowel, ale wiedziała o tym tylko Rose i lojalnie strzegła jego sekretu.
Z jakiegoś powodu ubrania mugolskie się „przyjęły”. Cieszyła się z tego, bo lubiła bawić się różnymi stylami, a szaty dawały jej mniejsze pole do popisu.
Scorpius stał przed nią, ubrany w ciemne dżinsy i czarna koszulkę, kontrastującą z jego jasna skórą i włosami. Rose po raz pierwszy zastanowiła się, jak to możliwe, że akurat ON rozstał się z szatami. Uczniowie ze Slytherinu zazwyczaj byli tymi, którzy trzymali się tradycji. Nigdy wcześniej o tym nie myślała, ale teraz doszła do wniosku, że jeśli po kimś spodziewałaby się upartego chodzenia w szatach, niezależnie od okoliczności, to byliby to właśnie członkowie starego arystokratycznego rodu, który niegdyś słynął ze swojej pogardy do wszystkiego co niemagiczne. Na przykład Malfoyowie. Zrehabilitowali się po wojnie, jednak Rose zawsze wyobrażała sobie, że kiedy siedzą sobie rodzinnie w Malfoy Manor, nadal rozmawiają o szlamach i zdrajcach krwi.
W drodze powrotnej do zamku Scorpius paplał o ożywianiu przedmiotów, a Rose biła się z myślami. Nie chciała być wścibska, a do tego, kiedy już otwierała usta, nie bardzo potrafiła wyrażać swoje myśli w taki sposób, żeby nikogo nie urazić.
– Czemu masz na sobie dżinsy? – wyrwało jej się. Scorpius zatrzymał się na ścieżce i spojrzał na nią, unosząc brwi. Choć Rose nie miała takiego zamiaru, pytanie zabrzmiało tak oskarżycielsko, jakby jego spodnie były dla niej osobistą zniewagą. Zarumieniła się lekko. Na dworze zaczynało się ściemniać, ale w ogromnym zamku było zapalonych tyle świateł, że okna oświetlały ich twarze.
– Jeśli chciałaś zobaczyć mnie nago, wystarczyło poprosić – odparł, a kąciki jego ust zadrżały. Policzki Rose zaczerwieniły się jeszcze mocniej.
– Nie to miałam na myśli – burknęła i odmaszerowała w stronę zamku, zostawiając go na ścieżce. Chłodne powietrze w kilka sekund przywróciło jej twarzy normalny kolor. Scorpius dogonił ją, wyszczerzony od ucha do ucha.
– No dobra, o co chodziło?
Rose postanowiła udawać, że nic się nie stało.
– Chodzi mi o to… że twoja rodzina nie stanowi środowiska przyjaznego dla mugoli.
Chłopak zamyślił się i przepuścił Rose w drzwiach do zamku.
– To nie do końca tak – odpowiedział w końcu. – Ojciec był w wmanipulowany w tę całą ideologię, zanim ten cyrk z Sama–Wiesz–Kim się skończył. Kiedy mój dziadek poszedł do Azkabanu, tata uwolnił się spod jego wpływu i ponoć od tamtej pory z jego głową jest nieco lepiej. – Zaśmiał się. – Nadal jest trochę dziwny, jeśli chodzi o te sprawy. Może on po prostu lubi być dziwny? Mnie wystarczy, że moje mugolskie ubrania doprowadzają go do białej gorączki. – Scorpius uśmiechnął się z nostalgią, jakby rozmyślał o swoim najpiękniejszym wspomnieniu. Wchodzili właśnie do Wielkiej Sali. – A poza tym, szaty są niepraktyczne, łatwiej je rozedrzeć.
– Co? – Rose była dość zdezorientowana tym ostatnim stwierdzeniem.
– Nieważne. – Scorpius zmieszał się i przyspieszył kroku. Rose prawie biegła, żeby się z nim zrównać, bo miał od niej dłuższe nogi. Kilka głów odwróciło się w ich stronę, kiedy usiadła obok niego przy stole Slytherinu.
– Cześć, Weasley – przywitała się z nią czarnowłosa dziewczyna, z którą zazwyczaj trzymał się Scorpius podczas niektórych lekcji. Miranda? Chyba. Rose wolała nie ryzykować pomyłki w imieniu.
– Cześć – odpowiedziała i zwróciła się z powrotem do blondyna.  – Co masz na myśli? Czy często masz potrzebę zerwania z siebie szat?
Chyba-Miranda zakrztusiła się swoim tostem z marmoladą i spojrzała na nich z zainteresowaniem.
– Rose, błagam cię – jęknął Scorpius. A potem naparł swoim biodrem na jej. Rose była tak zaskoczona tym nagłym zbliżeniem, że pozwoliła mu w ten sposób przesunąć siebie po ławce o jakiś metr. Najwyraźniej chciał, żeby reszta ślizgonów ich nie słuchała.
– Nie miałem na myśli nic konkretnego.
– Jasne. Twoja reakcja na moje zaciekawienie była równie naturalna, co makijaż Melody na każdych eliksirach. – Rose przewróciła oczami. – O co ci chodzi?
Scorpius milczał przez dłuższą chwilę, z naburmuszoną miną nakładając sobie na talerz ryż z warzywami.
– Mam problemy z kontrolowaniem gniewu – powiedział w końcu.
Rose nie wiedziała w jaki sposób miałoby to wyjaśniać darcie szat, ale czuła, że musi pytać.
– Mhm… I jak sobie radzisz z tymi problemami? – zapytała zdawkowo, biorąc z talerza tost i gryząc jeden kęs.
– Walczę. – Scorpius spojrzał jej prosto w oczy, jakby wyzywająco.
– Masz na myśli… pojedynki? Czarodziejskie? – zapytała niepewnie, wytrzymując jego spojrzenie.
– Nie. – Pokręcił głową. – Mam na myśli walkę… eee… siłową. Rękami. Nogami. I tak dalej.
Rose otworzyła usta i odruchowo, jak kretynka, zerknęła na moment na jego dłonie. Zaciskał nerwowo szczęki.
– Jak… jak mugol?
Wiedziała, że u czarodziejów rzadko spotykało się walki na pięści. Rzucenie kilku uroków zazwyczaj jest bardziej skuteczne. Argumentu siły używają tylko ci, którzy są naprawdę wkurzeni.
– Nie, nie jak mugol. – Scorpius się skrzywił. – Jak barbarzyńca.
Oczy Rose otworzyły się szerzej.
– Co… Hm. Obawiam się, że nie rozumiem. Jest aż tak… brutalnie? Jakim cudem nikt w Hogwarcie o tym nie wie?
– Cóż, może będzie to dla ciebie szok, ale nie cieszę się zawrotną popularnością – odpowiedział ironicznie. – Może to i dobrze. No wiesz, im mniej osób ze mną rozmawia, tym mniejsza szansa, że trafi się wśród nich ktoś, kto ma ze mną jakiś problem. A to z kolei zmniejsza szansę na to, że mnie sprowokuje. Dzięki temu, w Hogwarcie zdarzyło mi się tylko kilka incydentów. Albus o tym wie, bo zazwyczaj był w pobliżu.
Rose odnotowała w głowie, żeby ochrzanić Albusa, za to, że nigdy nic jej o tym nie powiedział.
– I McGonagall nic o tym nie wie? Albo ktoś z nauczycieli? Chcesz mi wmówić, że zdarzyło ci się pobić kogoś, kto cię zdenerwował czy obraził i ani razu nikt się nie poskarżył?
Scorpius zmarszczył brwi i rzucił jej niepewne spojrzenie. Milczał przez chwilę, po czym nałożył sobie na talerz więcej ryżu, mimo że jeszcze nie tknął pierwszej porcji.
– Myślę, że na chwilę obecną masz o mnie wystarczająco złe zdanie. Nie będę wprowadzał cię w szczegóły, żeby to pogłębić.
– Nie mam o tobie złego zdania – oświadczyła Rose. Spojrzał na nią zdziwiony. Wzruszyła ramionami. – Poważnie. Gdybym była silna i ktoś by powiedział o mnie lub o kimś mi bliskim coś złego, też bym mu dokopała. Nie ma się czego wstydzić. Mów, w czym tkwi twój sekret.
– Sekret tkwi w tym, że jestem dobry – odpowiedział po chwili, uśmiechając się lekko. – Jak już spuszczę komuś łomot i, no wiesz, uspokoję się na tyle, że jestem w stanie mówić, to rzucam sugestię, że jeśli ktoś się o tym dowie, łomot może się powtórzyć. Skuteczność dziesięć na dziesięć. – Uśmiechnął się, a widząc jej uniesione brwi, dodał: – Ale, jak już wspomniałem, w szkole zdarzyło mi się to raptem parę razy. Proszę, nie mów o tym nikomu.
– Jasne – odpowiedziała Rose. Nie mogła oderwać wzroku od jego umięśnionych przedramion. Wyobraziła sobie, jak napinają się na nich wszystkie ścięgna, gdy zaciska dłoń w pięść. Zobaczyła Harolda przy stole Gryffindoru i pomachała do niego. – Pójdę już – powiedziała.
– Co tam robiłaś? – zagadnął ją przyjaciel, kiedy usiadła obok niego.
– Wracałam z Malfoyem z biblioteki i chciałam dokończyć rozmowę. Co u ciebie? – zapytała zdawkowo, smarując tosta dżemem. – Masz jakieś nowe ofiary?
– To nie są żadne ofiary. – Harold wydawał się urażony. – To są nieudane próby, napotkane na mojej drodze w poszukiwaniu miłości.
– Zatem, jak ma na imię aktualna „próba”?
– Cara Longbottom. Mówiłyście na uczcie powitalnej, że jest wolna, więc zapytałem ją, czy nie zechciałaby…
– Na piegi Merlina, Harold! – syknęła Rose, złapała go za ucho i wykręciła z całej siły. – Ty chyba sobie żartujesz!
– Ałaaa! No co? – Harold starał się wyglądać jak Niebiańskie Wcielenie Niewinności
– Jej ojciec jest naszym nauczycielem! Myślisz, że co ci zrobi, gdy będziesz ją… bałamucił, tuż pod jego nosem?
– Bałamucił. – To określenie, najwyraźniej, bardzo Harolda rozbawiło, na co Rose zirytowała się jeszcze mocniej. – Daj spokój, Rosie. Wszystko będzie…
– Mam na imię Rose – warknęła cicho, cedząc swoje imię i jeszcze mocniej ciągnąc go za ucho.
– Co tu się dzieje?
Rose puściła Harolda i oboje spojrzeli w górę. Nad nimi stała Melody. Z dłońmi opartymi na biodrach wyglądała nadzwyczaj groźnie. Długie, czarne włosy miała związane w ciasny, koński ogon, a jej oczy były drapieżnie podkreślone eyelinerem. Za nią stał Albus, który z zainteresowaniem przyglądał się czerwonemu uchu Harolda.
– On chce przelecieć Carę Longbottom! – rzuciła wściekle Rose i przesunęła się aby zrobić miejsce Melody.
– Na litość boską, Rose, to kobieta, nie przedmiot – powiedział Harold.
– Tak, dla normalnych ludzi. Dla ciebie nie – pospieszył z wyjaśnieniem Albus. – Możecie mi to wyjaśnić dokładniej? Czemu Rose jest wściekła jak osa?
– Umówił się z nią. – Rose westchnęła i opadła czoło o dłonie.
– Człowieku, życie ci nie miłe? – zawołała Melody. Kilku gryfonów, zainteresowanych coraz głośniejszą wymianą zdań, odwróciło głowy w ich stronę.
– Przecież profesor Longbottom cię zabije – szepnął Albus, pochylając głowę nad stołem.
– Czy ja wiem? Nie wygląda mi na typ wojownika. – Harold wrócił do beztroskiego tonu. – Dacie mi spokój? Kto w ogóle powiedział, że mam zamiar wyrządzić jej jakąkolwiek krzywdę? Może jesteśmy zakochani i jeszcze zatańczycie na naszym weselu?
Rose prychnęła głośno, a Melody spojrzała na niego karcąco.
– Tkniesz ją, dopiero po moim trupie – dodała Mel, a Albus z zapałem pokiwał głową.
– Widzę, że nie znajdę zrozumienia wśród moich najlepszych przyjaciół.
Harold wstał, wziął swojego tosta i udał się w stronę wyjścia.
– Jakie macie funkcje na sobotę? – zapytał Albus po pięciu minutach milczenia.
– Ja, razem z kilkoma krukonkami witam gości przy głównej bramie. Wręczam im mapki, mówię, gdzie powinni zanieść płaszcze lub ewentualny bagaż i różne takie. Będziemy rozdawać im programy, mówić co jest szczególnie warte zobaczenia i życzyć wspaniałej zabawy na wieczornym bankiecie. Ale nie będę tam przez cały czas, bo muszę przecież nadzorować wszystkich pozostałych. – Melody zgłosiła się do komitetu organizacyjnego uroczystości od razu po uczcie powitalnej i szło jej to tak dobrze, że profesor Malfoy mianował ją przewodniczącą. Oczywiście fakt, że to właśnie nauczyciel eliksirów nadzorował tegoroczne przygotowania, miał wpływ na jej entuzjazm.
– Mnie Melody wyznaczyła do oprowadzenia najważniejszych gości i ewentualnego dotrzymania im towarzystwa. Moja mama pisała w ostatnim liście, że chętnie mi w tym pomoże. Czy to w porządku, pani przewodnicząca? – Przy ostatnim pytaniu Rose zwróciła się do Melody.
– To nawet lepiej. Twoja matka nie zachowuje się jak definicja ludzkiej niezręczności, w rozmowie z obcymi osobami.
– Skąd możesz to wiedzieć? Jest słynną bohaterką wojenną. Dla niej nikt nie jest obcy.
– A co wyznaczyłam tobie, Albus? – Melody już sięgnęła ręką w stronę swojej torby, żeby wyjąć nieodłączny organizer. Rose, nawet jakby chciała, nie mogła nigdy zapomnieć o odrobieniu pracy domowej, bo na większość przedmiotów uczęszczała razem z przyjaciółką. Kiedy zbliżał się termin oddania wypracowania czy projektu, organizer Melody wywrzaskiwał ostrzeżenia zwiastujące katastrofę edukacyjną.
– Razem ze Scorem mamy odprowadzać gości na ich miejsca, na samym początku tych wszystkich uroczystych pierdół. Przed początkowym apelem – powiedział Albus, odbierając tym samym Melody szansę sprawdzenia tego w jej notatkach. – Denerwujesz się, jak to wszystko wypadnie?
– Dwudziesta piąta rocznica to ćwierć wieku. To ważna sprawa. Jasne, że się denerwuję. – Melody westchnęła i poprawiła koński ogon.
– Na pewno wszystko wyjdzie świetnie.
Rozmawiali dalej, a Rose słuchała ich w milczeniu. W Hogwarcie, każdego roku odbywały się obchody rocznicy zakończenia drugiej wojny. Zazwyczaj jednak były to uroczystości na mniejszą skalę, z wyjątkiem dziesiątej rocznicy, która miała miejsce, kiedy Rose była malutka. Dwudziesta piąta rocznica, która miała odbyć się w najbliższą sobotę miała być kolejnym dużym wydarzeniem.
Czarodzieje wymyślali najróżniejsze sposoby na upamiętnienie poległych i celebrowanie swojego zwycięstwa. Zazwyczaj w programie były przemowy i wspomnienia bohaterów wojennych, przede wszystkim wujka Harry’ego i najważniejszych członków Zakonu Feniksa. Profesor McGonagall również dodawała swoje trzy grosze. W niektórych klasach urządzano wystawy poświęcone tym, którzy zginęli w Bitwie o Hogwart. Były tam ich zdjęcia i krótkie życiorysy. Zwiedzający mogli poczytać o okropieństwach, które miały miejsce w hogwardzkich murach i zapalić znicz przy jednym ze zdjęć. Tradycją było również eleganckie przyjęcie, dla uczniów i wszystkich gości, odbywające się wieczorem.
Co jakiś czas pojawiało się też coś nowego. Kiedyś podjęto próbę wystawienia sztuki, opowiadającej o bitwie i o pokonaniu Voldemorta. Niestety, okazała się niewypałem. Rose miała nadzieje, że ludzie już zapomnieli, że jej ojciec reżyserował to fiasko i prawdopodobnie był głównym winowajcą.
Rodzice opowiadali Rose, że rocznica była niegdyś obchodzona w maju, czyli wtedy, kiedy bitwa rzeczywiście miała miejsce. Profesor McGonagall położyła temu kres, twierdząc, że uczniowie mają w tych miesiącach zbyt dużo obowiązków edukacyjnych, a wszystkie sprawy organizacyjne uroczystości kolidują z ich wykonywaniem. Twierdziła też, że nauczyciele nie powinni być wówczas zajęci planowaniem niczego, poza egzaminami końcowymi lub doradztwem zawodowym dla starszych uczniów.
Święto przeniesiono więc na koniec września i tak już zostało. Melody zgłosiła się do komitetu organizacyjnego, bo, po pierwsze – Draco Malfoy, po drugie – lubiła wszystko, co trzeba było zorganizować.
– Słuchajcie, czy ktoś z was wie, na kiedy on umówił się z Carą? – Rose przerwała im rozmowę na temat dekoracji, jakie już w piątek, miały pojawić się w Wielkiej Sali. Kwestia tego, czy Harold będzie miał kłopoty z profesorem Longbottomem była dla niej mniej istotna. Cara była uroczą, nieśmiałą i piękną dziewczyną i Rose nie chciała, żeby padła ofiarą podbojów tego niereformowalnego chłopaka.
– Nie, Rosie – westchnął Albus. – A nawet jeśli, to jaki jest twój plan, co? Chcesz ich śledzić podczas randki i wyskoczyć zza rogu, gdy Harold będzie chciał ją pocałować? Nie ma sposobu żeby temu zapobiec, z wyjątkiem przemówienia Haroldowi do rozsądku.
– W szkole jest tyle kretynek. One bez oporów pozwoliłyby mu na wiele rzeczy. Czemu musi się uczepić jedynej dziewczyny, której nie udało mu się zepsuć? – Melody miała zmarszczone brwi, a jej głos przypominał warczenie psa.
– Nie wiem, co zrobimy, ale musimy być w pobliżu, jak będą na tej randce – powiedziała twardo Rose, a przyjaciele spojrzeli na nią, jak na wariatkę. Zignorowała ich. – A oprócz tego, warto podjąć jakieś inne środki zapobiegawcze. Może powiemy jej, że jest nosicielem jakiegoś paskudnego pasożyta? Albo podamy jakiś eliksir, po którym będzie myślała, że on…
– Rosie – przerwał jej Albus. Skrzywiła się. – Nie sądzę, żeby takie wtrącanie się w czyjeś życie było czymś, co zostałoby pochwalone przez… kogokolwiek.
– Będziemy się wtrącać – oznajmiła Melody, wyraźnie zachwycona tymi planami.
–To nasz przyjaciel – dodała Rose. – Od tego jesteśmy.

***

Było piątkowe popołudnie. Melody miotała się jak szalona po wielkiej Sali i wrzeszczała na każdego, kto krzywo przywiesił girlandy z kwiatów.
– Rose, na litość boską! – krzyknęła i spojrzała na przyjaciółkę z błyskiem szaleństwa w oczach. – Przecież z odległości kilkunastu metrów widzę, że to wisi nierówno! Skoro nie potrafisz tego zrobić normalnie, to właź na drabinę i popraw ręcznie!
Rose przewróciła oczami. Przestała lewitować girlandę i schowała różdżkę do kieszeni.
– To samo się tyczy całej reszty! – Melody przyłożyła różdżkę do gardła i magicznie zwielokrotniła siłę swojego głosu. Większość uczniów kręcących się po Sali zakryło uszy dłońmi. – Weźcie się do roboty, wy bando bezużytecznych, niechlujnych pasożytów.
– Melody, naprawdę myślę, że możesz wpaść kłopoty, jeśli nadal będziesz mówić do nich w ten sposób – szepnęła Rose.
– Och, zamknij się i powieś tę cholerną girlandę – odwarknęła Melody, przyciskając do serca podkładkę, jakby to była tarcza chroniąca ją przed wszelakimi niepowodzeniami jutrzejszej rocznicy. Rose skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała na nią wyczekująco. Melody westchnęła i jej twarz się wygładziła. – Wybacz. Wiesz, że cię kocham. Po prostu się denerwuję.
W kącie Sali stały trzy drabiny. Rose zaczęła przesuwać jedną z nich, bojąc się, że jeśli użyje lewitacji, może coś strącić i jeszcze bardziej zirytować tę wariatkę.
– Może ci pomogę? – Obok Rose stał wysoki chłopak o rudawych włosach i ładnych, zielonych oczach. – To duża drabina.
– Och. Hm. Pewnie. – Rose popchnęła drabinę w jego stronę w taki sposób, że prawie uderzyła go w głowę. Przeklinając swoją nieumiejętność zachowywania się normalnie w sytuacjach międzyludzkich, podążyła za nim. – Może potrzymasz mi drabinę, gdy na nią wejdę? – Ku jej własnemu zaskoczeniu, udało jej się ułożyć przyzwoite zdanie i wypowiedzieć je płynnie.
– Z przyjemnością. Jestem Daniel Dufrage. Ravenclaw  – powiedział, uśmiechając się to niej delikatnie.
– Rose Weasley. Gryffindor – odparła, będąc świadoma, że jej wymuszony uśmiech musi wyglądać upiornie. – Dufrage? Jesteś Francuzem?
– Mój ojciec był francuzem. Poznał moją matkę, gdy przyjechał do Hogwartu na turniej trójmagiczny z Beauxbatons. Zaprzyjaźnił się z nią i parę lat później wzięli ślub… wybacz – powiedział zakłopotany. – Nie pytałaś mnie przecież o historię mojego życia, na pokolenie wstecz. Nie chcesz tego wysłuchiwać.
– Nie, skąd – wtrąciła szybko Rose. – Niedługo jadę na konkurs do Beauxbatons. Może mi coś o nich opowiesz, żebym wiedziała jak się zachować? Mówisz po francusku? – To ostatnie zdanie wyrwało się jej zupełnie niekontrolowanie.
– Tak. – Daniel nie wyglądał, jakby jej dociekliwość mu przeszkadzała.
– Och i jak mówisz, to wplatasz francuskie słówka w wypowiedź, jak nie pamiętasz odpowiednika? – zainteresowała się. We wszystkich książkach, a także w mugolskich filmach, bohaterowie francuskiego pochodzenia zawsze się tak zachowywali.
– Nie – zaśmiał się. – Prawdziwi ludzie tak nie robią. Ale mogę zacząć, jeśli ci się to podoba, madame – dodał szybko.
Rose uśmiechnęła się szeroko, stanęła na pierwszym stopniu drabiny i oparła się o nią plecami. Wyglądała tego dnia bardzo niekorzystnie. Wiedziała, że będzie pomagać w dekorowaniu Sali, więc wystroiła się w szare dresy ze ściągaczami na kostkach i koszulkę, która była na nią trochę za krótka. Mimo to, Daniel wydawał się zainteresowany jej osobą, przez co poczuła się trochę pewniej w jego towarzystwie. Starała się, jak tylko mogła, uniknąć typowych dla siebie niezręczności (na przykład krztuszenie się własnym językiem, gdy nie wiedziała co powiedzieć).
– Cóż, może opowiedz mi, jak wygląda tamta szkoła, albo do kogo powinnam się zwrócić, kiedy będę chciała…
Ale Daniel nie dowiedział się, jak Rose miała zamiar zakończyć to pytanie, bo nagle, kompletnie znikąd pojawił się obok Scorpius Malfoy.
– Cześć, Dufrage – zwrócił się do chłopaka uprzejmie. – Profesor McGonagall cię szuka. Potrzebujesz pomocy, Rose? Mogę zastąpić Daniela.
Nie czekając na odpowiedź, wsunął się przed niego i mocno złapał drabinę, kładąc dłonie po obu stronach Rose, na wysokości jej bioder. Wcisnęła się mocniej w szczeble, zaskoczona jego nagłą bliskością. Nieco oszołomiony Daniel, skinął bezradnie Rose na pożegnanie i odszedł w stronę wyjścia.
Rose zaczęła powoli się wspinać. Zauważyła, że dłonie Scorpiusa były zaciśnięte na drabince tak mocno, że aż zbielały mu knykcie.
______________________________
Trzeci rozdział za nami! Dziękuje za wszystkie komentarze, szczególnie te konstruktywne :D
Mam nadzieję, że rozdział się podoba :)
Pozdrawiam cieplutko! 

11 komentarzy:

  1. Ohoh! Rób dłuższe rozdziały, bo za szybko sie je czyta i aż chce sie wiecej! Jestem niesamowicie dumna!
    Twoja S.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne! Kiedy następny rozdział? Nie czytam od początku, więc nie orientuję się co ile są nowe posty. Zaprasza na mojego bloga: www.lilypoter.blogspot.com
    Masz bardzo ciekawy styl, i duże poczucie humoru. Super się to czyta. Naprawdę. Weny życzę!
    Lunatyczka

    OdpowiedzUsuń
  3. Za szybko się czyta te rozdziały :(
    Uśmiałam się podczas tej końcowej sceny z drabiną. Czyżby ktoś był tu zazdrosny? :D
    Longbottom taki groźny, LUBIĘ TO :D Chętnie bym zobaczyła, jak się wścieka za "zbałamucenie" jego córki, hihihihihihihi.
    Jestem ciekawa tej rocznicy skończenia wojny. Czyżby moje przeczucia się potwierdziły i COŚ się wydarzy? :D
    Czekam na kolejny rozdział!
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale zazdrosny ten Scor, skubaniec :p podoba mi się bardzo pomysł z rocznica bitwy o Hogwart. Po ironii Rose nie spodziewałabym sie,ze ma problemu z nawiązywaniem znajomosci. A to,ze Scor ma problem z rozładowywaniem negatywnych emocji....troche sie boje o nowego bohatera Pisze sie "Francuz". Wielka litera

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo ciekawy rozdział.
    Podoba mi się to, że czarodzieje starają się jakoś upodobnić do mugoli, choć dla rodzin czytkokrwistych, typu Malfoy, takie udobruchaniem się z mugolami jest dla nich hańbą... ale widać, że Scorpius zaczyna zrywać tę tradycję.
    I bardzo podoba mi się ten pomysł rocznicy Bitwy o Hogwart. A Melody to naprawdę twarda zawodniczka. Ale każdy, gdy jest pod presją czasu, wyżywa się na innych ;)
    I muszę powiedzieć, że relacja pomiędzy Rose a Scorpiusem jest taka niewinna... mam nadzieję, że będziesz tę parę prowadziła ku sobie, bo mnie całkowicie tym kupisz, heh ;)

    I tak... "Ślizgoni", "Gryfoni", "Francuz" - piszemy z dużej litery. Tak samo: Wieka Sala... ale jeśli używasz tylko słowo "sala" - to wtedy z małej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadza się, Scorpius stara się kończyć z tradycjami, które mu się nie podobają; p
      Ciesze się, że pomysł rocznicy się podoba ;) ich relacja rzeczywiście ma niewinne początki, ale potem oczywiście wszystko nabiera pazurów :D

      Usuń
  6. Ah, ta zazdrość, któż ją zrozumie? Gdzieś tam z tyłu głowy krąży mi cicha myśl, że Scorpius kiedyś, em, rozprawi się inaczej z Danielem. A zdążyłam go już polubić, choć pojawił się dopiero pierwszy raz.
    Melody wydawała mi się być taką drugą wersją Lavender, a tu proszę, zorganizowana kobitka. Noo, ja po prostu uwielbiam ich wszystkich.

    Vi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, mogę podpowiedzieć, że rozprawienia się inaczej najprawdopodobniej się to opowiadanie doczeka :P
      Mel lubi poplotkować, wiec masz rację, można powiedzieć, że jest w niej trochę z Lavender, ale jest też Szefem Wszechświata ;p

      Usuń
  7. No dobra, w zupełności kupiłaś mnie słowem 'zbałamucić'! :D Nikt nigdy nie rozumiał, czemu go czasem używam.
    Jestem ogromną fanką Melody, naprawdę. Jak o niej myślę to widzę Monę z Pretty Little Liars. Tak mi się jakoś skojarzyło z jedną sceną z serialu. Uwielbiam takie osoby ze skłonnością do popadania w manię, jak dostaną jakieś zadanie! :D
    Ostatnia scena świetna, ktoś tu chyba próbuje być samcem alfa!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hah,też uzywan Czasem tego słowa i również wodpowiedzi otrzymuję zdziwienie :D
      Cieszę sie, że Mel zdobyla twojw uznanie! Nigdhnieporowntwalam jej do Mony, ale jak juz o ty. Wspomnialas uświadomiłam sobie, ze to dosc trafne :D teraz jestem tylko ciekawa o ktorej scenie z serialu pomyslalas :D

      Usuń
    2. O tej z początkowych sezonów, gdy organizowała pokaz i wygryzła Spencer z przewodniczenia, a potem chodziła i krzyczała na wszystkich :D

      Usuń

I jak wrażenia? :) Podziel się w komentarzu!

Najfajniejsi ludzie na świecie